sobota, 25 lutego 2012

nasz bieg przez Saharę

Moja serdeczna koleżanka, od której nie miałam wieści od wielu miesięcy, doniosła mi, że jej mąż - gość ciekawy świata, ekstremalny, wysportowany i z pewnością zaskakujący zarówno swoje środowisko, jak i pewnie samego siebie - zamierza wziąć udział w morderczym biegu, co się zowie Maraton Sahary. Ponieważ lubię ją ogromnie, a jej męża za takie pomysły zawsze podziwiam /zresztą ona zanim nie stała się matką dwójki ślicznych urwisków też mu towarzyszyła w takich, lecz chyba trochę mniej szalonych pomysłach/, więc temat stał mi się od razu bliski. Nawet napisałam do mej koleżanki żartobliwego maila, że nie mogę przestać myśleć o jej mężu.
No bo nie mogę. :-)

Otóż gdyby wygooglować ów temat w necie to szybko można przeczytać, że "Każdy /uczestnik/ musi mieć kompas, lusterko do dawania znaków, gwizdek, racę, nóż, środek antyseptyczny i plastry, pompkę do wysysania jadu skorpiona, folię ratunkową, śpiwór, 4,5 kg jedzenia na starcie. (...) Za różnicę między listą rzeczy a stanem faktycznym były kary. Brak gwizdka - godzina. Nie odebrałeś wody - godzina kary. Każda butelka była numerowana, aby nikt jej nie wyrzucił po drodze. Brak butelki - godzina do tyłu. Kroplówka po stwierdzeniu odwodnienia na mecie - godzina do tyłu. Druga kroplówka - wyrzucenie z maratonu. Magda mi raz powiedziała: "Jak będę mdlała, cuć mnie. Żadnych lekarzy, bo cię zabiję". Nie po to walczysz na trasie, aby stracić godzinę."

Do przebiegnięcia jest 250 km. Przez Saharę!!!! Bieg trwa 6 dni. Bieg jest totalny, wyniszczający, morderczy, ekstremalnie męczący i doprowadzający organizm do skrajnego wyczerpania. Zresztą co ja będę dużo pisać, artykuł w necie zatytułowany jest "Maraton Piasku. Ubezpieczenie obejmuje transport zwłok do kraju". To chyba tłumaczy wszystko.

Od paru dni myślę o tym biegu i zastanawiam się nad procesem przygotowawczym do tego wyczynu i nieuchronnie zaczynam porównywać to do naszej sytuacji. Oczywiście my nie musimy posiadać w plecaku lusterka ani gwizdka czy racy do dawania sygnału ale jednak energia, którą musimy wygenerować by dobiec do naszego wymarzonego celu, jakim dla uczestnika biegu jest META z wodą, cieniem, odpoczynkiem i perspektywą odpoczynku, jest chyba podobna.

Mąż mojej koleżanki obecnie zajmuje się w zasadzie tylko jednym - BIEGANIEM. Nie napisała mi, że zaniedbuje dom i rodzinę, ale z pewnością ona przejęła od niego wiele obowiązków, ułatwiła mu codzienne życie po to aby on mógł przygotowywać swoje ciało do tej morderczej walki z przyrodą i samym sobą. Ona marzy pół żartem pół serio, tylko o jednym - żeby przeżył i wrócił.

Nasze życie tutaj sprowadza się do codziennej walki. Naszym gwizdkiem jest dzwoniący telefon jednego z nas, bo coś, bo gdzieś. Help! Lusterka nie mamy zawsze pod ręką ale przecież codziennie się w nim przeglądamy i stroimy do niego głupie miny, przyglądamy się naszym twarzom, czy już się postarzeliśmy od tej fizycznej roboty, czy jeszcze nie? Czy już głupiejemy czy nadal dokładnie w 100% wiemy, po co tu jesteśmy i że czas to dla nas także dodatkowe punkty na mecie. Za dużo w koszyku /czyt. w plecaku/ to też dodatkowe punkty na mecie a co za tym idzie, dalsza pozycja w ogólnym rankingu. Mamy też przeciwników tym biegu czyli skropiony, które nas mogą ukąsić, bo przecież autochtoni często zachowują się w stosunku do nas w dość absurdalny i atakujący sposób, z pewnością nie są pomocni, podstawiają za to nogi i czekają chyba tylko na nasze potknięcia. Na punktach kontrolnych pt. "Ryzyko" dostajemy białe koperty z przygotowanymi blakietami do wypełnienia, zawierającymi odpowiednie kwoty do zapłacenia a to za prąd, a to do cechu rzemiosł, za to że wcale nie chcemy a musimy do niego należeć, jeśli chcemy zgodnie z przepisami prowadzić naszą działalność, a to za przekroczenie prędkości na trasie... o 8 km/h /sic!/.

Dodatkowo czasem na naszej trasie natrafiamy na punkt kontrolny pt. "Szansa", czyli na chwile kryzysu. Dla oczyszczenia wzajemnych relacji musimy się wyżyć, wykrzyczeć, naburmuszyć, pogniewać, ale tylko po to, żeby potem się zwyczajnie przytulić i pogodzić czyli dać sobie kolejną szansę na dobiegnięcia do celu. A na końcu tej drogi jest napis NASZA POLANA. Ale ile kroplówek będziemy musieli mieć podanych zanim się tam znajdziemy...?

a o Maratonie Piasku można poczytać tutaj: http://www.sport.pl/lekkoatletyka/1,64989,9456576,Maraton_Piasku__Ubezpieczenie_obejmuje_transport_zwlok.html

 

1 komentarz:

  1. Nie powinnam się udzielać może, bo nienawidzę biegać (chyba nawet nie umiem za bardzo), ale bieg przez Saharę to na serio morderczy wyczyn. Na samą myśl wybałuszam oczy i szczena mi opada. Ale masz rację z tym porównaniem. Codziennie dajemy sobie szansę na dotarcie do naszej wymarzonej mety. Gdziekolwiek i jakakolwiek by nie była. Dla kogoś bieg przez Saharę, dla kogoś Polana, dla kogoś...
    o kroplówkach nie myśl, myśl o mecie:)))

    OdpowiedzUsuń