wtorek, 19 kwietnia 2011

z przyrodą za pan brat

Zawsze o tym marzyłam, o tym żeby żyć blisko przyrody i w zgodzie z nią funkcjonować. Moje mieszkanie na Woli miało swoje wady, wiele wad ale niezaprzeczalną zaletą był fakt, że w jego sąsiedztwie znajdowały się 4 parki. Do wyboru do koloru, ptaki /kruki, wrony, gawrony, kosy, wieczorem nawet słowiki, sikoreczki zimą a 12 miesięcy w roku wróbelki i gołębie/ kwiaty wiosenne, letnie i jesienne. Zawsze zbierałam kolorowe liście do jesiennego wazonu i generalnie rozkoszowałam się obecnością natury. Mieszkanie na Ursynowie choć miało więcej zalet niż wolskie, niestety miało tę jedną wadę, że naturalna roślinność była tam zastąpiona betonowym blokowiskiem. Sztuczne ogródki wykonane wewnątrz podwórek nie nadawały się do radosnej kontemplacji przyrody. Krzewy podsypane torfem, nigdzie przypadkowej trawki, wszystko uporządkowane i kontrolowane ręką człowieka. Owszem, dobrych paręset metrów od domu był Las Kabacki ale tam trzeba było się specjalnie udać, być i mimo iż często korzystaliśmy z jego uciech to jednak czuło się barierę i granicę w postaci ulicy i pasa niezagospodarowanej ziemi, na której rósł rój chwastów.
Tutaj mam wreszcie namiastkę tego, o co mi zawsze chodziło. Mimo iż niemiecka wieś to nie to samo co polska i można jej również zarzucić pewnego rodzaju uporządkowanie i klasyczny niemiecki ordnung ale mam całkowite poczucie, że jestem wewnątrz maleńkiej aglomeracji, która z każdej strony otoczona jest pagórkami i małymi wzgórzami, są łąki, pola rzepaku, lasy i zagajniki. Poza tym permanentnie mamy tutaj koncerty ptaków, które zintensyfikowały swoje śpiewy równolegle z pojawieniem się wiosny. Wczoraj pracując około 4h w ogrodzie męża mojej mamy i regulując bardzo nieregularny żywopłot, miałam mnóstwo czasu przysłuchać się różnorodnym śpiewom, na wiele głosów. Jedne kończyły to zaczynały inne. Gdy słońce świeciło mocniej ich śpiew był spokojniejszy i zachowawczy, gdy ognista planeta zaczęła chylić się ku zachodowi, a świat zaczął przygotowywać się do snu, małe skrzydlate stworzenia rozpoczęły nowy koncert, wzmocniony i nowe dźwięki, którym nie było końca. Niespodziewanie uświadomiłam sobie, że mimo wielu dziesiątek minut rozmyślań na łatwiejsze i trudniejsze  tematy, mój umysł przy tych dźwiękach totalnie się uspokaja. Znakomity sposób na usunięcie stresu.
No i właśnie wczoraj podczas pracy i koncertu ptaszęcego przypominałam sobie, że jeszcze kilka tygodni temu moja praca głównie skupiona na telefonie i komputerze, na kontaktach z ludźmi a życie na intensywnym uczestniczeniu w spotkaniach towarzyskich i artystycznych, że teraz to wszystko odwróciło się o 180 stopni. Że w dłoni trzymam obcinacz do gałęzi, za paznokciami bród i zero makijażu na twarzy. I choć tęsknota odzywa się raz za razem to dobrze mi z tym. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz