Jestem Warszawianką, byłam Warszawianką, nie wiem kim obecnie jestem i do jakiego miejsca przynależę tak naprawdę. Już mnie nie ma w Stolycy a jeszcze mnie nie ma TAM. (No bo wiadomo, że w Dojczlandii mojej duszy chyba nigdy nie było) Fizycznie jestem już w domu, owszem ale dusza chyba za mną jeszcze nie przybyła. I obawiam się, że ma jeszcze przed sobą dość długą drogę. Do tego zaserwowałam sobie 3 tygodnie po przybyciu do naszego miejsca, wycieczkę na Warmię a potem zaraz ponownie na Dolny Śląsk i tak się tułam i nie polepszam swojej duchowej sytuacji nic a nic. Poza tym meldunek mam także na Dolnym no bo gdzieś funkcjonować muszę, aby urzędy mogły mnie zaszufladkować w odpowiedniej przegródce. I to nie jest narzekanie, to po prostu stwierdzony przeze mnie fakt, z którym się nieco borykam ale z utęsknieniem czekam na moment, w którym moje ja zacznie wreszcie akceptować miejsce, w którym jesteśmy, jako dom a nie jako chwilowy czas na wypoczynek. Bo choć pracy jest moc to jednak mam nonstop wrażenie, jakbyśmy wskoczyli tam na długo wyczekiwane wakacje. No i jeszcze mylące jest kosmicznie to jezioro nieopodal, że nie wspomnę o otaczających górach i lasach. Moje wakacje zazwyczaj nie s a siedzeniem w jednym miejscu na czterech literach tylko podróżowaniem w dość ekstremalnych warunkach. Wyprawy rowerowe czy górskie łażenie po szlakach to jakby nie patrzeć wieczny wysiłek, po którym to wysiłku nie ma czasu na labę bo a to namiot trzeba rozbić, a to strawę ugotować a to pozmywać aby potem po prostu paść na ryj. Moi przyjaciele wypływają w najbliższy weekend na spływ kajakowy i ich czynności nie będą wcale tak mocno w swym wysiłku odbiegać od moich. Śmiem twierdzić, że może mam nieco lepiej bo jak deszcz leje z nieba to ja mam chociaż dach solidny nad głową a oni walczą o przetrwanie. Drwa narąbać trzeba na ogień, obozowisko urządzić i członki rozprostować po codziennym zakleszczeniu w kajaku.
Wracając do tematu to jestem obecnie taka pozbawiona przyczepności do stałego lądu. Krążę, snuję się, rozmyślam, obserwuję. Analizuję i zastanawiam się. Czekam na moment zżycia się z ziemią. Na chwilę, w której pojęcie DOM będzie mi naturalnie przechodziło przez usta.
To naturalny proces przesiedlania się. Korzenie zostały przerwane i zanim wrosną na nowo w ziemię, wgryzą się i poczują prawdziwie u siebie, potrzebują trochę czasu.
A ja ci zazdraszczam tego stanu okrutnie. Nigdy nie przecięłam żadnych korzeni i to bardzo źle robi. Swoje dzieci wypchnę z chaty w świat, będę dmuchać w ich żagiel.
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak długo nie mogłam odbudować swoich korzeni, swojej tożsamości w poprzednim domu. Wciąż czułam się wrocławianką i zapominałam, że nie przynależę już do wrocławskich urzędów (co mi tylko na dobre wyszło, ta zmiana miejsca załatwiania spraw urzędowych).
OdpowiedzUsuńA teraz: szast-prast i już - czuję się u siebie. Zadomowiona. Jakoś od początku tak się czułam. Choć straszliwie zazdrościłam Padre, że on był już, jak ja się wprowadzałam, okrzepły, znał miejsca i ludzi...
Ale, ale... czy nie mieliście nas odwiedzić podczas peregrynacji po Dolnym?
Ściskam czule ;)
A ze mną nie jest lepiej nawet po tylu latach. Tu dom, tam dom i jeszcze w innym miejscu. Meldunek nie ma tu nic do rzeczy. Tu, gdzie żyję, jestem jakby dalej na wakacjach. W tamtych dwu miejskich też fajnie i czasem mam ochotę zostać dłużej. Chyba niektórzy już tak mają, że czują się u siebie wszędzie, a nigdzie tak naprawdę do końca. Dusza nomady.
OdpowiedzUsuńA nie odwiedzilibyście i mnie przy okazji pobytu na Dolnym?
Ściski!
Tu na wsi poczułam się na właściwym miejscu już od pierwszych dni. Żadnych szoków ani stanów przejściowych. 45 lat bycia Krakowianką zostało z czułością zapakowane do kuferka i wyniesione na strych. To dobry serdeczny bagaż. Nie mam poczucia tymczasowości ani bycia na wakacjach. Jestem w normalnym, prawdziwym życiu. Ale ... wiem, że ten dom nie musi być jedyny do końca życia. Mogą być następne, a najchętniej kilka równocześnie:)
OdpowiedzUsuńU mnie się kotłuje. Bo w sumie jakby nie to, bo zbyt blisko ludzi...Z drugiej strony...coś mnie tu wessało i nie jest to jedynie kredyt hipoteczny :) Jestem typem osiadłym. Jedyne co mnie ciągnie to inny dom, mniejszy, bardziej oddalony od innych.
OdpowiedzUsuńŚciskam!
Fajna sprawa ale najwidoczniej potrzebujesz czasu i z czasem osiedli się i Twoja dusza. Spokojnie :) czas leci tak szybko, szczególnie jak jest co robić, że nawet nie zorientujesz się, kiedy poczujesz, że jesteś w domu. Za trochę będę czytać u Ciebie, że nie wyobrażasz sobie być nigdzie indziej jak tylko tu, gdzie jesteś ;) pozdrowienia! :)
OdpowiedzUsuń