Dobrze czasem wrócić do domu wieczorem nietypową trasą. Zamiast 50 minut - ponad 2 godziny, ale za to jakie towarzystwo było na trasie.
Najpierw spotkaliśmy małżeństwo z dwojgiem dzieci. Oni oboje ubrani na biało, dzieciaki przyodziane w szare mundurki. Czerpali przyjemność z wieczornej kąpieli w rzeczce, która jest odnogą Menu - Niddzie. Tata wyszedł z wody pierwszy i czekał aż mama z maluchami wygrzebią się na brzeg, co nie było proste bo brzeg był mocno stromy a nóżęta jeszcze małe i krótkie. Ojciec stał spokojnie ale moim zdaniem wykazywał już oznaki zniecierpliwienia i choć milczał, jego twarz zdradzała, że w myślach już poganiał maluchy. Matka odwrotnie. Cierpliwie i ze spokojem wchodziła do wody chyba ze cztery razy i pokazywała swoim pociechom, że "raz jedna, raz druga noga.... no! teraz Wy". Nie pomagała tylko pokazywała. A młodziaki nie poddawały się i z dziecięcą werwą dawały z siebie wszystko aby dać powód do dumy rodzicom. Wreszcie się udało. Cała czwórka przedreptała pod górę potem przez ścieżkę rowerową, a następnie przez małą łączkę po to tylko, aby ponownie zanurzyć się, tym razem w stawie, na którego środku była wyspa a na niej ich dom. Zmierzchało. Łabędzie popluskały się jeszcze chwilę w wodzie, młode wzorując się na czynnościach rodziców umyły nóżki, przechlapały skrzydełka i popłynęły na zasłużony spoczynek. Tam, gdzie bezpiecznie.
Rzeka Nidda jest jakby młodszą siostrą Menu. Lubimy ją bo jest dzika, nie jest uczęszczana przez żadne pojazdy wodne, znajduje się na peryferiach miasta i okala je niczym wodna wstążka, jak obwodnica. Sporo spacerowiczów i rowerzystów ale jakoś tak ciszej i spokojniej. Jadąc dalej zauważyliśmy kolejne małżeństwo - gęsi kanadyjskie z 6-stką maluchów, nieco już starszych niż łabędziątka. Także zażywali wieczornej kąpieli przy brzegu, podskubując korzonki namoczonych traw. Dalej brzegiem zarządzały 3 czaple siwe, które stojąc w bezruchu, w odstępach około 10-20 metrów, skupione były na wieczornym połowie. Przecież ryby wieczorem najlepiej biorą, co nie?
Gdy Nidda połączyła się już z Menem, w zasadzie już się ściemniło a my wjechaliśmy na trasę, która miała nas zaprowadzić prosto do domu. Wtem na środku ścieżki rowerowej, po której mkną rowery często jak szalone, zauważyłam jego... Jelonka Rogacza. To było drugie moje spotkanie w życiu z tym urokliwym chrząszczem. Za pierwszym razem usiłował wtargnąć do mojego namiotu, nad jeziorem Wiartel na Mazurach i wtedy nie byłam tak mocno zachwycona jego wizytą choć doceniłam wygląd i wyjątkowe poroże. Wczoraj zatrzymaliśmy się koło niego, tym samym spowalniając nadjeżdżających rowerzystów bo chcieliśmy poczekać aż przejdzie na drugą stronę. A on zaczął iść środkiem wzdłuż ścieżki. ON wziął w końcu patyk, pomógł Panu Chrząszczowi uczepić się jego końca i przeniósł Jelonka na drugą stronę.
Dziś przeczytałam, że w Polsce szacuje się iż Jelonków jest około 1000 sztuk /sic!/ - nie wiem ile może być ich w Niemczech.
Najpierw spotkaliśmy małżeństwo z dwojgiem dzieci. Oni oboje ubrani na biało, dzieciaki przyodziane w szare mundurki. Czerpali przyjemność z wieczornej kąpieli w rzeczce, która jest odnogą Menu - Niddzie. Tata wyszedł z wody pierwszy i czekał aż mama z maluchami wygrzebią się na brzeg, co nie było proste bo brzeg był mocno stromy a nóżęta jeszcze małe i krótkie. Ojciec stał spokojnie ale moim zdaniem wykazywał już oznaki zniecierpliwienia i choć milczał, jego twarz zdradzała, że w myślach już poganiał maluchy. Matka odwrotnie. Cierpliwie i ze spokojem wchodziła do wody chyba ze cztery razy i pokazywała swoim pociechom, że "raz jedna, raz druga noga.... no! teraz Wy". Nie pomagała tylko pokazywała. A młodziaki nie poddawały się i z dziecięcą werwą dawały z siebie wszystko aby dać powód do dumy rodzicom. Wreszcie się udało. Cała czwórka przedreptała pod górę potem przez ścieżkę rowerową, a następnie przez małą łączkę po to tylko, aby ponownie zanurzyć się, tym razem w stawie, na którego środku była wyspa a na niej ich dom. Zmierzchało. Łabędzie popluskały się jeszcze chwilę w wodzie, młode wzorując się na czynnościach rodziców umyły nóżki, przechlapały skrzydełka i popłynęły na zasłużony spoczynek. Tam, gdzie bezpiecznie.
Rzeka Nidda jest jakby młodszą siostrą Menu. Lubimy ją bo jest dzika, nie jest uczęszczana przez żadne pojazdy wodne, znajduje się na peryferiach miasta i okala je niczym wodna wstążka, jak obwodnica. Sporo spacerowiczów i rowerzystów ale jakoś tak ciszej i spokojniej. Jadąc dalej zauważyliśmy kolejne małżeństwo - gęsi kanadyjskie z 6-stką maluchów, nieco już starszych niż łabędziątka. Także zażywali wieczornej kąpieli przy brzegu, podskubując korzonki namoczonych traw. Dalej brzegiem zarządzały 3 czaple siwe, które stojąc w bezruchu, w odstępach około 10-20 metrów, skupione były na wieczornym połowie. Przecież ryby wieczorem najlepiej biorą, co nie?
Gdy Nidda połączyła się już z Menem, w zasadzie już się ściemniło a my wjechaliśmy na trasę, która miała nas zaprowadzić prosto do domu. Wtem na środku ścieżki rowerowej, po której mkną rowery często jak szalone, zauważyłam jego... Jelonka Rogacza. To było drugie moje spotkanie w życiu z tym urokliwym chrząszczem. Za pierwszym razem usiłował wtargnąć do mojego namiotu, nad jeziorem Wiartel na Mazurach i wtedy nie byłam tak mocno zachwycona jego wizytą choć doceniłam wygląd i wyjątkowe poroże. Wczoraj zatrzymaliśmy się koło niego, tym samym spowalniając nadjeżdżających rowerzystów bo chcieliśmy poczekać aż przejdzie na drugą stronę. A on zaczął iść środkiem wzdłuż ścieżki. ON wziął w końcu patyk, pomógł Panu Chrząszczowi uczepić się jego końca i przeniósł Jelonka na drugą stronę.
Dziś przeczytałam, że w Polsce szacuje się iż Jelonków jest około 1000 sztuk /sic!/ - nie wiem ile może być ich w Niemczech.
Fajna opowieść o rodzince. Miło mi sie zrobiło. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńi nam miło, że Tobie miło no i faktycznie tak było... po prostu miło :-)
Usuń