Marcel zamieszkał u nas półtora roku temu. Dostaliśmy go od naszej sąsiadki.
"Kupcie szybko te kury i zabierzcie tego koguta do siebie, bo u nas go biją inne młode i jest taki biedny. Jak go nie zabierzecie to pójdzie na rosół. A u Was będzie miał pewnie dożywocie" - tak nam sąsiadka rekomendowała wzięcie koguta. Akurat był u nas kolega Marcel, który zapragnął aby kogut otrzymał na jego część imię. Więc kogut został Marcelem.
Kury faktycznie szybko pojawiły się w naszym gospodarstwie. Marcel został szefem gangu. Trochę mu zajęło dojście do siebie po bijatykach z innymi silniejszymi od niego. Na początku, w amoku, gdy czegoś się przestraszył, biegł co sił w nogach do starego domostwa czyli do sąsiadki. Ze trzy razy wieczorem musieliśmy go odbierać, wkładać na noc do naszego kurnika z nadzieją, że następnego dnia nie zwieje. Ale zwiewał. W końcu, któregoś wieczora, gdy szliśmy do sąsiadów po ponowny odbiór zbiega, wzięliśmy ze sobą mocniejszy alkohol, wypiliśmy po kielichu za koguta a sąsiad powiedział historyczne zdanie "powiedzcie mu, że jak jeszcze raz wróci to pójdzie na bulion", no i Marcel już nigdy tam nie wrócił.
Uczył się u nas od podstaw jak być kogutem. Uczył się piać i szło mu to opornie. Fałszował, nie wykończał sylaby, męczył się. Poza tym nie miał piór w ogonie. Nie wiadomo czy zostały wyskubane przez współtowarzyszy czy mu wypadły po zimie. Ale dochodził do siebie. Pióra po woli odrastały. Pianie szło lepiej (choć do perfekcji nigdy nie doszedł). Zmężniał Marcel przeuroczo. Kury go uwielbiały. Dosiadał każdą z nich po kilka razy dziennie. My zawsze z dumą podglądaliśmy go przez okno, jak wspaniale prowadzi tę kurzą rodzinę. Był taki wielki, dumny i fajny. Marcela bardzo lubiły dzieci, które do nas przyjeżdżały. Niektóre potrafiły godzinami śledzić go wzrokiem albo wciąż szukać go po podwórku.
Na wiosnę tego roku Marcel został ojcem. Wykluło się 7 piskląt, z czego (jak się dopiero po paru miesiącach okazało) dwa to były koguty. Sąsiadka sugerowała usunięcie któregoś na rosół "bo będą się bić". Powiedzieliśmy, że jak będą się bić to zdecydujemy co zrobić i komu oddać koguta ale o bulionie z Marcela ani z jego dzieci nie mogło być mowy. Do takiego etapu gospodarzenia na wsi jeszcze nie dojrzeliśmy i nie wiem czy kiedykolwiek do tego etapu dojdziemy.
Koguty rosły, Marcel zarządzał swoją ekipą i wydawało się, że panuje pewnego rodzaju symbioza w tej maleńkiej społeczności. Pewnego dnia jednak dostrzegłam, że z tych dwóch młodych kogutków, wyrosły dwa piękne i dorodne koguty. Zorientowałam się także, że pianie, które do mnie od paru dni dociera to nie pianie Marcela tylko jego syna, który piał od samego początku pełną piersią, bez grama fałszu z dumą na kogucim pyszczku. Dostrzegłam też, że Marcel już nie jest hersztem całej bandy i że poszedł niejako w odstawkę. Przygarbił się, posmutniał, po prostu został zdegradowany. Dni mijały a Marcel przyjął postawę kury. Chodził po podwórku, bez dumy, ponownie bez piór w ogonie. Ewidentnie dopadła go depresja.
Dwa dni temu zaobserwowałam, że Marcel nie wszedł na noc do kurnika. Włożyłam go. Wcześniej mieliśmy podobny problem z kurą, która miała chorą łapę ale wydobrzała i już sama wchodzi na noc do domu. W związku z tym wierzyłam, że to tylko przejściowy moment także u koguta. Wczoraj znów nie wszedł do kurnika i ponownie pomogłam mu się tam dostać ale jak wszedł to się przewrócił i widziałam, że nie miał sił się podnieść. Dotknęłam jego wola, czyli tego miejsca gdzie kury trzymają ziarno po połknięciu. Było małe i chude więc wywnioskowałam, że tego dnia pewnie nic nie zjadł albo bardzo mało.
Rano podzieliłam się z Pawłem obawami, że to nie będzie miły poranek i niestety nie był. Po otworzeniu kurnika okazało się, że Marcel nie żyje. Wyglądał jakby spał ale nie spał tylko był już duszą w kurzym niebie i wierzę, że tam ponownie jest szefem najfajniejszej bandy kur i że pieje pełną piersią.
To był nasz pierwszy kogut i jego odejście jest dla nas smutne. Zapewne kolejne odejścia też będą. Doskonale rozumiem gospodarzy, którzy potrafią płakać po śmierci krowy. Nie wiem czy kury u innych też wywołują tyle emocji ale u nas tak. A może nie powinno się dawać drobiowi imion bo wtedy jeszcze bardziej się z nim zżywamy? Ale z drugiej strony czy to złe? Ja uważam, że piękne.
Zastanawiam się czy popełniliśmy jakiś błąd? Czy trzy koguty, w tym dwa młode to za dużo jak na 12 kur? Nigdy nie wiedzieliśmy żeby się pobili. Wydawało się, że będzie dobrze. Czy kogut może mieć depresję i umrzeć z rozpaczy, że nie jest już szefem haremu? Czy po prostu Marcel zachorował a my nie wiedzieliśmy jak mu pomóc czy może odszedł ze starości?
Żegnaj Marcelu!
Żegnaj Marcelu!
Nie znam sie na kurach, nawet nie wiem jak dlugo moga zyc.
OdpowiedzUsuńRozumiem smutek.
Sadze, ze nie ma nic zlego w nadawaniu zwierzetom imion - pewnie, ze to przywiazuje nas do nich bardziej, pewnie, ze pozniej bardziej boli ich odejscie - ale tak jest piekniej. Smutek jest czescia naszego zycia.
Pozdrawiam
Gall
No to jest nas dwie...
OdpowiedzUsuńWychodząc z podobnego założenia przestałam dawać imiona kurakom ale to nic nie pomogło, zawsze przeżywam odejście każdego z nich. Mimo, że doszliśmy do pewnego etapu i zjedliśmy kilka razy w ciągu 9 lat hodowania ich to jednak robimy to naprawdę niechętnie. Co nas oczywiście złości i docinamy własnym głową, że są takie niemądre - hodować zdrowy drób a jeść kupny niezdrowy! Pierwszy kogutek to jest zawsze pierwszy kogutek tak jak pierwsze stadko kur, pełne wzruszeń, emocji, historii. Ale niestety... U nas dzieje się podobnie, kiedy jest więcej niż dwa koguty nagle coś się z nimi dzieje niedobrego. Może coś w tym jest, że na wsi ciocia właśnie ubijała koguty jak było ich za dużo. Mógł być również chory. Może zaziębił się? Tak straciliśmy pierwszego nie mając doświadczenia. Teraz jak tylko widzimy, że się koguty ze sobą spierają to tak karmimy aby i ten drugi zjadł. Dajemy w inne miejsce i jeszcze stoimy pilnując aby nikt mu nie przeszkodził. Wcześniej dobudowaliśmy do kurnika drugi aby jeden wchodził do jednego, drugi do drugiego ale z tym różnie było.
Bardzo Ci współczuję straty, doskonale Cię rozumiem. Ale pozostawił po sobie dzieci i to jest piękne albo i najpiękniejsze na tym świecie :)
Witam. Czy Marcela dostaliście od Pani Marji? Oglądałam już teraz Wasz domek,latem 2013 roku. Później plany się zmienily. Chętnie zobaczyła bym,jak wygląda po remoncie. Świetnie,że stworzyliście takie miejsce. Domek jest śliczny i cudnie,że nie obiliscie go jakimiś plastikami. Pozdrawiam serdecznie. Gośka 😊
OdpowiedzUsuń