Niby wiosna, a momentami już lato pełną gębą, a ja wewnątrz jakaś sentymentalna. Wracam bardzo często myślami do tych chwil, gdy dopiero to wszystko planowaliśmy, gdy informowaliśmy o emigracji z miasta i na moment z kraju, gdy organizowaliśmy, załatwialiśmy całą masę niezbędnych, mniej potrzebnych i KOMPLETNIE nieprzydatnych potem rzeczy. Wracam myślami do tych pierwszych chwil w obcym kraju, słysząc obcy język i dostosowując się (lub nie) z bólem do nowego ładu i porządku. Jeżdżę sobie w myślach na rowerze po tych niemieckich trasach, uliczkach, szlakach. Wracam do dialogów z naszymi klientami, przypominam sobie ogrom pracy i poświęcenia. I jest we mnie niebiański spokój. Radość i satysfakcja, że kolejna część mojej drogi życiowej choć w górach to w porównaniu do przeszłości idzie kompletnie z górki. Jasne, że są problemy i inne zagwozdki życiowe, któż ich nie ma...(?) ale chyba faktycznie jeśli przejdzie się przez te bagna, grząskie tereny i nierówności i wyjdzie się z tego cało to potem może być tylko lepiej i tylko łatwiej.
Zastanawiam się skąd brałam wtedy siłę i motywację do codziennego wstawania, pokonywania dziesiątek kilometrów po mieście po to tylko aby jeden z drugim miał czysty kibel i błyszczący zlew w kuchni. Nasza Polana była tą motywacją i całokształt skoncentrowany wokół niej. Ale teraz, patrząc z perspektywy czasu, choć ogarnia mnie spokój to jednak nie wiem czy byłabym obecnie gotowa na takie poświęcenie. No wiadomo, nie ma już tej determinacji, jest inny etap, jest inna walka, plany, ich realizacja, rozłąka z Nim od czasu do czasu... Ale to wszystko idzie swoim rytmem i mam wrażenie, że wszelakie decyzje okazały się najlepszymi z możliwych. Sucha i zimna kalkulacja? Nie, to była raczej intuicyjna rozgrywka wielu za i przeciw. Nigdy pieniądz, a prawie zawsze miłość od pierwszego wejrzenia. Udaje się!
Jest naprawdę dobrze, tam i tutaj wewnątrz mnie. Zapanowała harmonia choć przecież w tak wielu sprawach chciałoby się żeby może poszło inaczej. Ale co mogę to mogę, a na co nie mam wpływu to nie mam. Tak niewiele a tyle czasu zajmuje człowiekowi zapanowanie nad tą prawdą i wprowadzenie jej, nie jako sloganu do swego życia, ale jako dewizy przyświecającej od rana do wieczora. Grunt żeby rozpoznać na co wpływ jest a na co nie ma. Bo to dodaje sił. Bo to sprawia, że nie tracimy czasu na zbędne rozkminy, żale, pretensje, oczekiwania. Dlaczego nie uczą nas tego w szkole? O ile mądrzejsi wyszlibyśmy w świat. O ile mniej byłoby depresyjnych stanów, walenia głową w mur.
Tak mi się wzięło i porobiło.
Jeszcze się uczę, że ta moja codzienna praca jest tak inna od tego wizerunku pracy wpajanego nam od dziecka. Że jest w niej ten balans, z którego dawniej nie zdawałam sobie nawet sprawy, że może finanse są znacznie mniejsze od ... no właśnie od jakich...? ale przecież starcza na chleb, na życie, na karmę dla czworonogów, na jeżynę bezkolcową i dwie kaliny...
I już nie zamartwiam się nerwowo o to co za rok, za pół, za trzy. Czy nam starczy, czy się wyrobimy. Wszystko idzie sobie w swoim tempie i nie ma co wybiegać myślami za daleko. Bo i po co? Nie mam wpływu na to, co za 4 miesiące się wydarzy. A może zadziać się wiele. Czterdzieści lat życia spędzone po to żeby pojawił się nie tyle ten wpis co TEN STAN w mojej głowie, w mojej duszy, w każdej komórce.
I kto by pomyślał...
Dobrego dnia dla WAS, uważnego, niespiesznego, radosnego.
Zastanawiam się skąd brałam wtedy siłę i motywację do codziennego wstawania, pokonywania dziesiątek kilometrów po mieście po to tylko aby jeden z drugim miał czysty kibel i błyszczący zlew w kuchni. Nasza Polana była tą motywacją i całokształt skoncentrowany wokół niej. Ale teraz, patrząc z perspektywy czasu, choć ogarnia mnie spokój to jednak nie wiem czy byłabym obecnie gotowa na takie poświęcenie. No wiadomo, nie ma już tej determinacji, jest inny etap, jest inna walka, plany, ich realizacja, rozłąka z Nim od czasu do czasu... Ale to wszystko idzie swoim rytmem i mam wrażenie, że wszelakie decyzje okazały się najlepszymi z możliwych. Sucha i zimna kalkulacja? Nie, to była raczej intuicyjna rozgrywka wielu za i przeciw. Nigdy pieniądz, a prawie zawsze miłość od pierwszego wejrzenia. Udaje się!
Jest naprawdę dobrze, tam i tutaj wewnątrz mnie. Zapanowała harmonia choć przecież w tak wielu sprawach chciałoby się żeby może poszło inaczej. Ale co mogę to mogę, a na co nie mam wpływu to nie mam. Tak niewiele a tyle czasu zajmuje człowiekowi zapanowanie nad tą prawdą i wprowadzenie jej, nie jako sloganu do swego życia, ale jako dewizy przyświecającej od rana do wieczora. Grunt żeby rozpoznać na co wpływ jest a na co nie ma. Bo to dodaje sił. Bo to sprawia, że nie tracimy czasu na zbędne rozkminy, żale, pretensje, oczekiwania. Dlaczego nie uczą nas tego w szkole? O ile mądrzejsi wyszlibyśmy w świat. O ile mniej byłoby depresyjnych stanów, walenia głową w mur.
Tak mi się wzięło i porobiło.
Jeszcze się uczę, że ta moja codzienna praca jest tak inna od tego wizerunku pracy wpajanego nam od dziecka. Że jest w niej ten balans, z którego dawniej nie zdawałam sobie nawet sprawy, że może finanse są znacznie mniejsze od ... no właśnie od jakich...? ale przecież starcza na chleb, na życie, na karmę dla czworonogów, na jeżynę bezkolcową i dwie kaliny...
I już nie zamartwiam się nerwowo o to co za rok, za pół, za trzy. Czy nam starczy, czy się wyrobimy. Wszystko idzie sobie w swoim tempie i nie ma co wybiegać myślami za daleko. Bo i po co? Nie mam wpływu na to, co za 4 miesiące się wydarzy. A może zadziać się wiele. Czterdzieści lat życia spędzone po to żeby pojawił się nie tyle ten wpis co TEN STAN w mojej głowie, w mojej duszy, w każdej komórce.
I kto by pomyślał...
Dobrego dnia dla WAS, uważnego, niespiesznego, radosnego.
Ja się jeszcze miotam. Większy mam spokój w głowie niż dziesięć lat temu, na pewno. Ja jestem głównie w pracy nieszczęśliwa. Polska edukacja nie zabija, kawałek po kawałku, a nie mam kasy na własną szkołę.Ech...Buziaki! W tym roku w wakacje to jeszcze nie, bo już na się plany wykluły, ale w przyszłym, to bym chciała do Was z dzieciarami. :-)
OdpowiedzUsuńTo jest zapewne jakiś kolejny etap, do następnego zapewne dojrzejesz niebawem. To się nigdy nie dzieje nagle, chyba że okoliczności pomagają. A my... my tu jeszcze jakiś czas pewnie będziemy :-) więc zapraszamy!
UsuńPo 40 właśnie pojawia się tzw. zadowolenie z życia (najczęściej). Już człowiek nie gna, nie pędzi, nie szuka a docenia to co ma i zaczyna się tym cieszyć. Zdążyłaś :D Byłaby duża katastrofa jak by Wam się nie udało zrealizować planów. Cieszę się, że się udało.
OdpowiedzUsuńPięknie opowiedziałaś o tym, ileż optymizmu i takiego duchowego spokoju płynie z tego postu. Będzie dla mnie motorem na cały dzisiejszy dzień, dziękuję :)
Zadowolona z życia jestem chyba od zawsze. Ogólnie lubię swoje tu i teraz i nie ważne czy to było 10 lat temu czy 15. Ale właśnie odrzucając to miastowe życie mam wrażenie, że paradoksalnie zaczęłam intensywniej żyć CHOĆ zdecydowanie mniej intensywny tryb życia prowadzę.
UsuńMiło mi, że moje pisanie może być motorem na cały dzień. Mam nadzieję, że faktycznie takim było. pozdrowienia :-)