Obsadzony kwiatami i ziołami niemiecki balkon to tylko mała namiastka tego na co mnie stać. Wiem to. Zerkam na kiełkujące majeranki, nemezje i smagliczki. Obserwuję hortensje, które mam pierwszy raz w życiu. Usuwam przekwitnięte kwiatostany z petunii i fuksji. Podglądam od spodu miętowe listki gdyż wprowadziły się na nie mszyce. Potraktowałam herbatką z pokrzywy. Deszcz leje z nieba od paru dni więc nawadnianie przeze mnie jest zbyteczne. A mnie nosi.
Nosi mnie bo ON jest TAM, podsyła mi piękne zdjęcia i filmiki a dodatkowo atakuje umysł codziennie nowymi informacjami, po których siłą rzeczy spokojnie spać nie można. Oboje mamy to samo wrażenie, trafiliśmy do raju jakiegoś, ludzie dookoła niezwykle pomocni, radośni, spokojni, dobrzy. I to wrażenie nie jest żadną nowością tylko mamy je od chwili gdy noga nasza pierwszy raz stanęła na beskidzkiej ziemi. Nie chciałabym tego przechwalić i doprowadzić do sytuacji, że dnia pewnego nagle coś, chlast się zawali.... ale na chwilę obecną wszystko jest jak należy, ku nam, z wiatrem i z górki.
Ale mnie nadal nosi. O tym jak bardzo chciałabym TAM być, pomagać, zajmować się formalnościami, gotowaniem obiadów, wspieraniem, analizowaniem, negocjowaniem i Bóg wie czym jeszcze przekonywać chyba nie muszę. Sytuacja ta, choć przymusowa na razie, jest dla mnie kompletnie nowa i można rzec nieakceptowalna. Do tej pory wszystko razem. Wybory, rozmowy, sprawunków załatwianie... wszystko razem. A teraz siedzę tu niejako ze związanymi rękoma i czekam tylko na wieczorne skypowe relacje i oprócz gębowego wsparcia i konsultowania się, to nie mogę nic. Okropne jest to wrażenie i mimo rozpierającego każdą moją komórkę szczęścia, w ogólnym rozrachunku jest mi ciężko.
Czytam zatem dla kontrastu książkę o Nowym Jorku bo kolejnej dawki wieści o krainie łemkowskiej mój system nerwowy mógłby już nie znieść. Mam związane z tyłu dłonie, zerwać postronków tych nie daję rady bowiem żaden niemiecki nóż nie jest w stanie ich przeciąć.
O no i tyle niedzielnie. A to foto z ostatniej chwili.
Nosi mnie bo ON jest TAM, podsyła mi piękne zdjęcia i filmiki a dodatkowo atakuje umysł codziennie nowymi informacjami, po których siłą rzeczy spokojnie spać nie można. Oboje mamy to samo wrażenie, trafiliśmy do raju jakiegoś, ludzie dookoła niezwykle pomocni, radośni, spokojni, dobrzy. I to wrażenie nie jest żadną nowością tylko mamy je od chwili gdy noga nasza pierwszy raz stanęła na beskidzkiej ziemi. Nie chciałabym tego przechwalić i doprowadzić do sytuacji, że dnia pewnego nagle coś, chlast się zawali.... ale na chwilę obecną wszystko jest jak należy, ku nam, z wiatrem i z górki.
Ale mnie nadal nosi. O tym jak bardzo chciałabym TAM być, pomagać, zajmować się formalnościami, gotowaniem obiadów, wspieraniem, analizowaniem, negocjowaniem i Bóg wie czym jeszcze przekonywać chyba nie muszę. Sytuacja ta, choć przymusowa na razie, jest dla mnie kompletnie nowa i można rzec nieakceptowalna. Do tej pory wszystko razem. Wybory, rozmowy, sprawunków załatwianie... wszystko razem. A teraz siedzę tu niejako ze związanymi rękoma i czekam tylko na wieczorne skypowe relacje i oprócz gębowego wsparcia i konsultowania się, to nie mogę nic. Okropne jest to wrażenie i mimo rozpierającego każdą moją komórkę szczęścia, w ogólnym rozrachunku jest mi ciężko.
Czytam zatem dla kontrastu książkę o Nowym Jorku bo kolejnej dawki wieści o krainie łemkowskiej mój system nerwowy mógłby już nie znieść. Mam związane z tyłu dłonie, zerwać postronków tych nie daję rady bowiem żaden niemiecki nóż nie jest w stanie ich przeciąć.
O no i tyle niedzielnie. A to foto z ostatniej chwili.
Och, Polanko, rozumiem i współczuję. Też tak mieliśmy przez kilka miesięcy, jak już kupiliśmy Ruderę i tak straszliwie zazdrościłam Padre, jak mi relacjonował postępy prac i opowiadał o wszystkim, co zobaczył, kogo poznał... a ja wpadałam tylko na weekendy. A już najgorsze były po tych weekendach powroty.
OdpowiedzUsuńAle popatrz - minęło. Już jesteśmy na miejscu. I Ty będziesz. To tylko taki antrakt...
Dacie radę. Przytulam ;)
Och Inkwizycjo, dzięki za te słowa. Wiem, że zleci ale czemu tak jest, że to czekanie się tak dłuży a jak przyjdzie czas spotkania to 7 dni zleci jak 5 minut... och życie!
UsuńTeż by mnie nosiło, gdyby mi Mój przysyłał takie zdjęcia. Wytrzymasz. Buziaki!
OdpowiedzUsuńOwieczko... no nie mam, że tak powiem, innego wyjścia... ale wiesz... przebieram nóżkami... oj jak ja przebieram
UsuńRozumiem, rozumiem, jak i chyba wszyscy z nas :)
OdpowiedzUsuńDasz radę, zacisniesz zęby i z uśmiechem- doczekasz!
Pozdrówki!
Spokojnie, cierpliwości... Czas nadejdzie, zanim się obejrzysz!
OdpowiedzUsuńściskam :)
Też co rusz się szczypię ,czy aby naprawdę to nie sen,że ludzie tu tacy radośni,spokojni i uśmiechnięci.Że zawsze znajdą chwilę czasu na rozmowę. Mój sen trwa już kilka miesięcy i coraz cześciej łapię się na tym,że snem jednak nie jest... Życzę Ci jak najszybszego wyjazdu na Polanę - coś mi się zdaje,że całkiem niedaleko od naszej Górki się ona znajduje :-) pozdrawiam z baaardzo deszczowego Niskiego
OdpowiedzUsuń