"Moi rodzice też mówili, że przyjeżdżają tu na 5 lat ... i co? Ja się tu urodziłem i już mieszkam ponad 30 lat a mój ojciec tu umarł i nigdy nie wrócił na Sycylię..." - powiedział mi parę dni temu mój były szef, Sycylijczyk, ten u którego rozpoczynałam swoją przygodę we Frankfurcie we włoskiej restauracji. Antonio jest już faktycznie bardziej Niemcem niż Włochem, mimo iż genialnie gotuje po włosku i mówi po niemiecku z włoskim akcentem. Ma tu rodzinę, mamę, rodzeństwo, a od paru lat żonę (Włoszkę) i 4 letniego syna. Tu żyje, tu mu się powodzi. Tu robi gastronomiczną karierę i mimo iż serce nadal ciągnie na Sycylię... to jemu, tak jak wielu i naszym rodakom, ciśnie się na usta to jedno ale najważniejsze pytanie "z czego tam żyć?". "Trzeba być realistą" - kontynuuje Antonio. Ano trzeba.
Trzeba sobie zatem realnie założyć czy:
- przybywamy tu na (przykładowo) a 5 lat i realizujemy założone plany
- przybywamy tu na powiedzmy 5 - 7 lat i odkładamy kasę na przyszłość - co równa się temu, że najprawdopodobniej nigdy nie wrócimy i będziemy do końca życia egzystować w totalnym rozerwaniu i rozkroku
- przybywamy tu na stałe, uczymy porządnie języka, rozwijamy się dla potrzeb dalszego życia w innym kraju i podejmujemy decyzję, że mieszkamy TUTAJ a TAM to tylko na wakacje i żeby się z rodziną spotkać.
Ta środkowa opcja jest moim zdaniem najgorsza. Najgorsza dlatego, że nikt jej przecież tak naprawdę nie wybiera, ona się sama wybiera. Ona gubi tych, którzy zachłystują się zachodnimi zarobkami, wysyłają cała pensję do kraju i powtarzają sobie przez kolejne lata "no to jeszcze do świąt... i wracam". No i u tych, co tkwią w opcji środkowej, pojawia się niestety często na stole alkohol, zdrady i niespełnienie. Efektem tego jest totalny brak satysfakcji z życia, które sprowadza się jedynie do pracy, odkładania, spania.... Liczy się każdy grosz, nie pozwala się na odrobinę przyjemności, bo przecież trzeba ciułać.
My należymy chyba faktycznie do wyjątków bo wciąż musimy się z czegoś tłumaczyć. W zasadzie ludzie, po których wyczuwam, że nie kumają o co chodzi w naszej decyzji, nie są w ogóle wtajemniczani w naszą historię i nasz cel. Bo po co znów oglądać zdziwienie na czyjejś twarzy? Po co tłumaczyć się dlaczego nie chcemy tu zostać a w zasadzie chcemy JAK NAJSZYBCIEJ stąd uciekać? Mam wrażenie, że większość Niemców uznaje niestety tylko i wyłącznie własny patriotyzm. Ci, którzy chcą wracać tam skąd przyjechali, uważani są za niespełna rozumu co najmniej. A to my właśnie.
Od zawsze lubiłam projekty. Działam w życiu zadaniowo co nie oznacza, że jestem pozbawiona romantyzmu i spontaniczności. Jednak wyznaczone plany napędzają mnie do działania. Brak efektów mnie dobija, zniechęca, demotywuje. Tutaj efekty są. Jasne, że kasa pachnie i tylko dzięki niej dzieje się to co się dzieje i łatwo można oddać się nieostrożnie jej urokowi i zagalopować się.... grunt, żeby się właśnie nie zagalopować...
Trzeba sobie zatem realnie założyć czy:
- przybywamy tu na (przykładowo) a 5 lat i realizujemy założone plany
- przybywamy tu na powiedzmy 5 - 7 lat i odkładamy kasę na przyszłość - co równa się temu, że najprawdopodobniej nigdy nie wrócimy i będziemy do końca życia egzystować w totalnym rozerwaniu i rozkroku
- przybywamy tu na stałe, uczymy porządnie języka, rozwijamy się dla potrzeb dalszego życia w innym kraju i podejmujemy decyzję, że mieszkamy TUTAJ a TAM to tylko na wakacje i żeby się z rodziną spotkać.
Ta środkowa opcja jest moim zdaniem najgorsza. Najgorsza dlatego, że nikt jej przecież tak naprawdę nie wybiera, ona się sama wybiera. Ona gubi tych, którzy zachłystują się zachodnimi zarobkami, wysyłają cała pensję do kraju i powtarzają sobie przez kolejne lata "no to jeszcze do świąt... i wracam". No i u tych, co tkwią w opcji środkowej, pojawia się niestety często na stole alkohol, zdrady i niespełnienie. Efektem tego jest totalny brak satysfakcji z życia, które sprowadza się jedynie do pracy, odkładania, spania.... Liczy się każdy grosz, nie pozwala się na odrobinę przyjemności, bo przecież trzeba ciułać.
My należymy chyba faktycznie do wyjątków bo wciąż musimy się z czegoś tłumaczyć. W zasadzie ludzie, po których wyczuwam, że nie kumają o co chodzi w naszej decyzji, nie są w ogóle wtajemniczani w naszą historię i nasz cel. Bo po co znów oglądać zdziwienie na czyjejś twarzy? Po co tłumaczyć się dlaczego nie chcemy tu zostać a w zasadzie chcemy JAK NAJSZYBCIEJ stąd uciekać? Mam wrażenie, że większość Niemców uznaje niestety tylko i wyłącznie własny patriotyzm. Ci, którzy chcą wracać tam skąd przyjechali, uważani są za niespełna rozumu co najmniej. A to my właśnie.
Od zawsze lubiłam projekty. Działam w życiu zadaniowo co nie oznacza, że jestem pozbawiona romantyzmu i spontaniczności. Jednak wyznaczone plany napędzają mnie do działania. Brak efektów mnie dobija, zniechęca, demotywuje. Tutaj efekty są. Jasne, że kasa pachnie i tylko dzięki niej dzieje się to co się dzieje i łatwo można oddać się nieostrożnie jej urokowi i zagalopować się.... grunt, żeby się właśnie nie zagalopować...
Wyjechałam, bez konkretnego planu na ilość lat, ale z zamiarem powrotu. A ja zawsze sobie z prądem płynę ;-))))
OdpowiedzUsuńściskam!
Kamphoro Ty płyniesz ale z końmi i one utrzymują Cię z godnością na powierzchni. pozdrowienia
UsuńNa skrzydłach Kamphory płynę ;-))
Usuńo proszę... Ci Niemcy są jak Warszawiacy ;)
OdpowiedzUsuń:-)
UsuńMoja mama wyjechała na rok. Minęło 25 lat, a ona dalej wraca, ale wrócić nie może. Ona należy właśnie do tych "środkowych". I tęskni, i tęskni. Ot, takie całe życie w tęsknocie.
OdpowiedzUsuńciężko przerwać emigrację. życie z pewnością jest wygodniejsze, finansowo lepsze, a i nowe otoczenie trzyma z pewnością. Grunt to pogadać szczerze samemu ze sobą i dobrze wybrać. Bo życie mamy tylko jedno...
UsuńOsobiście wolę mniej wygodnie i finansowo nawet gorzej, ale u siebie. A w tutejszym otoczeniu nie mogłam się znaleźć. Moja mama jest również na emigracji, za wielką kałużą od 17 lat, ale za kilka lat wraca.
Usuńmoje wymagania też nie są wygórowane. Zakupiona przez nas chałupa jest nasza wizytówką :-)
UsuńWiem, że się nie zagalopujecie ;-)) Już macie taką kotwicę, że nie da rady Was stąd wyrwać.
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak Padre pracował w Irlandii i ze trzy razy przesuwał termin powrotu, bo jeszcze trochę trzeba zarobić... Musiałam go przekonać, że Życie też jest ważne, a właśnie nam ucieka... no i wrócił ;-))
no i mądrze zrobił :-) i masz rajcę kotwica taka, że już czuje jak mnie prąd niesie w jej stronę. Teraz, jak to wszystko ruszy z kopyta to wrócimy wcześniej chyba niż sami tego po sobie oczekujemy. :-) Aż się tego boję ale jakie to jest ekscytujące :-)!!!!!!!
Usuń