niedziela, 2 marca 2014

widzieć drzewa, widzieć las

"Podkradłam się bliżej. Oszołomiona i zdezorientowana przyklękłam na wymarzającej tu zawsze zimą trawie i wpatrywałam się w żabkę, siedzącą w strumieniu nie dalej niż metr ode mnie. Była malutka i miała szerokie matowe oczy. Kiedy w nie zajrzałam, zmarszczyła się powoli i zaczęła jakby zapadać się w sobie, a z jej spojrzenia w jednej chwili wyparowało życie, jakby ktoś zdmuchnął płomień. Żabia skóra sflaczała, obwisła i wydawało mi się, że nawet główka zwierzątka zapada się do środka na podobieństwo przewróconego kopniakiem namiotu. Żabka kurczyła się niczym piłka futbolowa, z której uchodzi powietrze. Patrzyłam, jak sprężysta wcześniej, lśniąca skóra na jej grzbiecie fałduje się i marszczy, a potem traci kształt. Po chwili amorficzny, przekłuty balonik skóry płaza zafalował na wodzie niby mieniąca się piana. Był to absolutnie potworny, przerażający widok. Przyglądałam się tej scenie zatrwożona, z szeroko otwartymi ustami. Wtem w wodzie za jakby wyssaną żabką zawisł owalny cień., który rozpłynął się zaraz, a wtedy skórny woreczek zaczął opadać na dno. 
Czytałam kiedyś o olbrzymim pluskwiaku wodnym, ale sama nigdy go nie widziałam. Stworzenie owo naprawdę nosi taką nazwę w Ameryce, bo jest to w rzeczy samej wielki, masywny, brązowy pluskwiak Lethocerus americanus. Żywi się owadami, kijankami, niewielkimi rybkami i żabami. Jego chwytne przednie łapki są nieco wygięte haczykowato w tył i bardzo silne. Robak chwyta nimi ofiarę, zamyka ją w uścisku i podczas ukąszenia wstrzykuje paraliżujące enzymy - a jedno ukąszenie zupełnie mu wystarczy. Z wyjątkiem skóry toksyczne substancje rozpuszczają wszystko, czyli mięśnie, kości i narządy wewnętrzne ofiary, które napastnik  wysysa następnie jak sok przez powstałą wskutek ugryzienia rankę. Często można go zobaczyć w akcji w ciepłych słodkich wodach. Żabkę, której się przyglądałam, wysysał właśnie taki olbrzymi pluskwiak wodny. Ciągle klęczałam w trawie, a kiedy bezkształtny, rozkołysany strzęp skóry opadł wreszcie na dno strumienia, wstałam i otrzepałam spodnie z piachu. Brakowało mi tchu."

Stałam się posiadaczką wyjątkowej książki. Książki, która powinna być jeśli nie obowiązkową (o naiwności!) to chociaż uzupełniającą lekturą w gimnazjum a może raczej w liceum. Słowa zawarte na czterystu stronach tej przyrodniczej powieści, nierzadko trzymającej w napięciu, przedstawiającej sceny grozy i brutalności świata, o którym w większości nie mamy pojęcia, trafiły do mnie w idealnym momencie mego życia. Autorka jest wnikliwą obserwatorką otaczającego nas świata. Śledzi bieg strumienia, nad którym mieszka i leżąc nad jego brzegiem, w cieniu platanów, przenosi się do poziomu trawy, korzeni, larw, kokonów i ootek. To, co nas najczęściej brzydzi, ją fascynuje. Nadaje temu światu ramy nie tylko sensacyjnego dreszczowca

"(...) żywiąca się pszczołami osa, zwana taszczynem, zabija swoje ofiary. Jeżeli pszczoła jest objedzona nektarem, taszczyn uciska wole 'żeby zmusić ją do zwrócenia smakowitego syropu. Napastnik wypija go, wylizując języczek, który nieszczęsna ofiara wysuwa w agonii na całą długość... Widziałam kiedyś, jak podczas takiej makabrycznej uczty osę wraz z jej z zdobyczą schwytała modliszka: jeden bandyta napadł na drugiego."

ale i traktatu filozoficznego.

"I ogarnia mnie coraz silniejsze wrażenie, że wszystko, co widziałam i widzę, jest całkowicie zbędne. Ofiary olbrzymiego pluskwiaka wodnego, kumkanie żaby (...)nie są konieczne per se ani dla świata, ani dla jego Stwórcy. Ja też nie. Przede wszystkim Stworzenie, sam byt, jest jedyną koniecznością, za którą gotowa byłabym umrzeć - i umrę. (...) To, że istnieje aż taka mnogość detali, zdaje się najważniejszym i najlepiej widocznym aspektem Stworzenia. Jeżeli nie widzisz lasu, tylko drzewa, przyjrzyj się im uważnie, a kiedy zobaczysz ich dość dużo, twym oczom ukaże się las - no właśnie. Jeżeli świat jest zbędny, frędzelki na płetwie rybki są milion razy bardziej niepotrzebne. Pierwsze pytanie - najbardziej podstawowe z podstawowych - dotyczące stworzenia świata i istnienia znaku, który byłby afrontem wobec nicości, daremne. Nie mogę go pomyśleć. Dlatego skupiam się na marginesie tego pytania, na marginesie rybiej płetwy, na złożoności plamistych i cętkowanych szczegółów świata."

Ostatnio ukrywam się za tymi słowami, śpieszę ku nim jak ku mysiej norce, dającej chociaż połowiczne  poczucie bezpieczeństwa. W obliczu codzienności i wydarzeń ostatnich tygodni na świecie, funkcjonowanie w takim tylko świecie zdaje się mieć sens.

Zapraszam Was do świata Annie Dillard "Pielgrzym nad Tinker Creek", Wydawnictwo Literackie

4 komentarze:

  1. Ja też zatrzaskuję się wieczorem między okładkami, jest cicho, pachnie papierem i można o wielu rzeczach zapomnieć na jakiś czas.

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja się zatrzaskuję wieczorami, bo dzionki pracowite.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak nie padnę na twarz i- koleżanki blogowe za wiele nowego nie napiszą- też się rzucam w papier :)

    OdpowiedzUsuń