Jakoś ostatnimi dniami nam nie idzie. Po preludium, jakim było obrzucenie naszych okien surowymi jajami, przyszła pora na pierwszą moją porażkę pracową /bo słowo "zawodową" jakoś tutaj nie idzie.../ a wczoraj zrobiłam cały gar czerwonej kapusty z cebulką i jabłuszkiem, celem umieszczenia jej w słoiczkach na zimowy czas, ale smak jakoś nie ten wyszedł.
No ale po kolei. Tydzień temu we wtorek dostałam krótki telefon od jednej z klientek, która w dość lakoniczny sposób poinformowała mnie, że "jutro mam nie przychodzić, że mnie nie potrzebuje". Zanim nabrałam powietrza aby dopytać o coś, już skończyła rozmowę, nie mówiąc nawet "do widzenia" na koniec, więc pomyślałam zupełnie poważnie, że może rozmowa się przerwała. Próbowałam oddzwonić ale bez skutku. Dziś, czyli tydzień po tym wydarzeniu, jadę do niej zgodnie z planem, na godzinę 7:30 do pracy i otwiera mi drzwi jej zdziwiony mąż. Więc pytająco informuję "Jestem?" ale już wiem, że coś nie gra. Starszy pan, który zresztą wg moich obserwacji jest pod WIELKIM pantoflem tej starszej pani, powiedział, że przecież żona powiedziała, że więcej Pani nie potrzebujemy. Zapytałam: "ale co się stało?" - "Nie wiem, przykro mi, żona nie jest z Pani zadowolona, przykro mi".
Phi... no rozumiem, że można nie zawsze być ze mnie zadowolonym, każdy ma do tego pełne prawo, ale KAŻDA moja wizyta w tym domu była zawsze miła, ona wdzięczna za moją pomoc, uśmiechnięta a czasem wzruszona i smutna, kiedy tłumaczyła mi, że starość to okropna sprawa. Ostatnim razem dała mi nawet nowiutkie spodnie, bo na nią za małe "a mi się może do pracy przydadzą". Nic nie wskazywało. Ale okazuje się, że nie znamy tutaj dnia ani godziny.
Trudno.
No a wczoraj poszatkowany gar kapusty czerwonej, lekko podgotowany, wszystko idzie zgodnie z planem. Następnym krokiem miało być wrzucenie zeszklonej cebuli, ale... się zagapiłam na maila ze zdjęciami koleżanki w Alpach i... cebulka przestała być szklista, tylko lekko się zarumieniła. Wrzuciłam. Nie sądziłam, że zmieni ona smak sałatki na taki, jakiego nie oczekiwałam. ON twierdzi, że jest dobra, ale nie wiem ile w tym prawdy a ile pocieszania.
No i jakoś mi dziś tak źle. Wiem, wiem, wiem... w sumie nic się nie stało. Ale nasze spokojne życie zostało zakłócone przez zewnętrzne wydarzenia i musiałam się wyżalić.
O! i to na tyle.
Na koniec co by sobie poprawić humor:
- wieczorem JOGA
No ale po kolei. Tydzień temu we wtorek dostałam krótki telefon od jednej z klientek, która w dość lakoniczny sposób poinformowała mnie, że "jutro mam nie przychodzić, że mnie nie potrzebuje". Zanim nabrałam powietrza aby dopytać o coś, już skończyła rozmowę, nie mówiąc nawet "do widzenia" na koniec, więc pomyślałam zupełnie poważnie, że może rozmowa się przerwała. Próbowałam oddzwonić ale bez skutku. Dziś, czyli tydzień po tym wydarzeniu, jadę do niej zgodnie z planem, na godzinę 7:30 do pracy i otwiera mi drzwi jej zdziwiony mąż. Więc pytająco informuję "Jestem?" ale już wiem, że coś nie gra. Starszy pan, który zresztą wg moich obserwacji jest pod WIELKIM pantoflem tej starszej pani, powiedział, że przecież żona powiedziała, że więcej Pani nie potrzebujemy. Zapytałam: "ale co się stało?" - "Nie wiem, przykro mi, żona nie jest z Pani zadowolona, przykro mi".
Phi... no rozumiem, że można nie zawsze być ze mnie zadowolonym, każdy ma do tego pełne prawo, ale KAŻDA moja wizyta w tym domu była zawsze miła, ona wdzięczna za moją pomoc, uśmiechnięta a czasem wzruszona i smutna, kiedy tłumaczyła mi, że starość to okropna sprawa. Ostatnim razem dała mi nawet nowiutkie spodnie, bo na nią za małe "a mi się może do pracy przydadzą". Nic nie wskazywało. Ale okazuje się, że nie znamy tutaj dnia ani godziny.
Trudno.
No a wczoraj poszatkowany gar kapusty czerwonej, lekko podgotowany, wszystko idzie zgodnie z planem. Następnym krokiem miało być wrzucenie zeszklonej cebuli, ale... się zagapiłam na maila ze zdjęciami koleżanki w Alpach i... cebulka przestała być szklista, tylko lekko się zarumieniła. Wrzuciłam. Nie sądziłam, że zmieni ona smak sałatki na taki, jakiego nie oczekiwałam. ON twierdzi, że jest dobra, ale nie wiem ile w tym prawdy a ile pocieszania.
No i jakoś mi dziś tak źle. Wiem, wiem, wiem... w sumie nic się nie stało. Ale nasze spokojne życie zostało zakłócone przez zewnętrzne wydarzenia i musiałam się wyżalić.
O! i to na tyle.
Na koniec co by sobie poprawić humor:
- wieczorem JOGA
- mała dzidzia, której jesteśmy rodzicami chrzestnymi kończy dziś ROCZEK.
STO LAT!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Tak ,takie sytuacje całkowicie wytrącają z rytmu :/ Wiemy że są ludzie którzy po chwili otrzepują się i ida dalej,ale są też wrażliwcy...:(
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy i trzymamy kciuki za szybkim odbiciem się :)))zaraz będzie dobrze.
Głowa do góry! I robić swoje. :-)
OdpowiedzUsuńStrzelasz tymi postami, niczym z karabinu maszynowego, jeszcze nie zdążyłam odnieść się do jaj, bo to jaja całkowite, a tu już sałatka. Nie przejmuj się dziewczyno, czasami tak już jest, raz na wozie, raz... sama zresztą wiesz. A sałatka na pewno pyszna, jeżeli On tak twierdzi, to tak trzymaj. Jutro będzie lepiej :)
OdpowiedzUsuńsałatka się przegryzie:))a Tobie zapewne kubki smakowe nawaliły z nerwów!!nie martw się...choć wiem ze tak można tylko powiedzieć...ja miałam zamówienie na dwie kompozycje,babka przychodziła ,dywagowała,kręciła nosem...zrobiłam...nie przyszła...nerwy mam do dziś.będzie lepiej:))
OdpowiedzUsuńoj, bo to tak jest czasem, że małe drobne rzeczy się zbierają i człowieka zgniatają po kawałeczku, aż pęka się trochę w szwie jakimś z boku :(
OdpowiedzUsuńja tak miałam parę dni temu - dzień się zaczynał błogostanem, dziecię w humorze, pogoda gitara, byłam na ćwiczeniach i na saunie, mały na długim spacerze, potem kontrol u dentysty i zęby jak nowe pomimo ciąży, i zaraz potem się zaczęło: odpadłam z rekrutacji do fajnej roboty, pobrudziłam kamizelkę ukochaną nieodwracalnie jakimś syfem a na koniec zadrapałam a właściwie rozorałam samochód bo jakiś debil mnie zablokował i nie mogłam się wydostać z długiej wąskiej uliczki tyłem... wróciłam do domu z płaczem na końcu rzęs i pokonał mnie ten dzień...
ale to było kilka dni temu i na szczęście przeszły wszystkie smutki :) więc nos do góry i będzie git :)
taka to praca z ludźmi ;/
OdpowiedzUsuńtrzeba znaleźć i pozytywy - przynajmniej już się szczepisz na niesłowność.. nie raz zapewne będziecie mięli zarezerwowane wszystkie (agroturystyczne?) pokoje, a tu nikt nie przyjedzie i szlag będzie trafiał, że tylu kolejnych dzwoniących potencjalnych gości odmówiliście dla tych którzy nawet nie raczyli poinformować o tym że nie przyjadą ;-(
ja już się tak szczepię od paru lat i już mi się wydaje, że mnie takie sytuacje nie mierżą, a jednak to zawsze kłuje.
To tylko chwila. Gorzka, paskudna, ale tylko chwila. Za moment znów będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńTo co napisali Śledzibowcy o "szczepieniu" to święta prawda. Dystans jest niezbędny żebyś się tak nie gotowała ze wściekłości jak przy rozbitych jajkach. Szkoda zdrowia!