czwartek, 29 listopada 2018

drugi... :-)

No i udało się choć łatwo nie było. Miałam usiąść do pisania rano, zaraz po wykonaniu poniższych zdjęć z naszopolanowego świtu, gdy słonko dopiero wstawało, gdy ta chwilowa poranna zabawa światłem miała miejsce. Ale a to kawa, a to śniadanie, a to mąż coś powiedział, a to kota trzeba było nakarmić, potem kury i tak oto zleciał poranek spokojny, radosny na czynnościach przyziemnych. No a potem to sama do siebie powiedziałam, że najpierw gotowanie zupy (żeby umysł był wolny i spokojny) a potem to jeszcze leniwe zrobię...

Ech wymyśla sobie człowiek obowiązki. Nie mam chyba natury beztroskiego człeka, który swoje przyjemności przedkłada ponad obowiązki. Sumienność i jeszcze raz sumienność a jak wszystko zrobione to można dopiero uprawiać rzeczy miłe i te nadobowiązkowe.

Nawet nie wiecie ile czasu zajęło mi nauczenie się tego, że jak się pracuje świątek, piątek i niedziela to sobie można bezkarnie poniedziałek i wtorek zrobić wolny. Że można sobie np. cały dzień w środku tygodnia posiedzieć z książką i czytać, czytać i czytać. Że wycieczka w góry we wtorek należy mi się jak psu buda, skoro w sobotę i niedzielę stałam przy garach albo sprzątanie pokoi uprawiałam.

Na szczęście obecnie nie mam z tym większego problemu (choć symptom nie pozwolenia sobie na taki luksus zawsze daje o sobie po cichu znać i trzeba z nim walczyć) ale praca nad sobą nie mała została wykonana. Jestem teraz o jeden lewel wyżej jeśli idzie o świadomość. Staram się nie poddawać pewnym nawykom, z którymi jest mi źle i nie do pary nam na co dzień. Zresztą ten powrót do systematycznego pisania też jest pewnego rodzaju terapią, czymś co ma zmienić przyzwyczajenia na inne, milsze, ciekawsze. Czasem stawiam sobie poprzeczkę wyżej żeby zrobić coś, na co teoretycznie nie mam ochoty a czego wykonanie jednak daje bardzo dużo satysfakcji.

I tak oto dziś wyszłam, jeszcze przed wschodem słońca z ciepłego łóżka. W sumie robię to codziennie tak wcześnie ale zazwyczaj przez kilkadziesiąt minut błąkam się jeszcze w piżamie po domu, wykonując poranne czynności. A dziś... ubrana i to ciepło (bo mąż wcześniej poinformował, że na zewnątrz minus 12) wyszłam na spacer i oddałam się uwiecznianiu tego co poniżej...

Miłego oglądania.





 

1 komentarz:

  1. I po moim poście :D Zrobiłam jakieś tam zdjęcia z codzienności ale one marnie wyglądają przy twoich i miałam napisać podobnie do tego co Ty napisałaś właśnie :D Zdecydowanie wolę czytać niż pisać, więc nasycona twoimi słowa, które w sumie mogłyby być moimi po przestawianiu wolnych dni- postu kolejnego nie będzie :D.
    U Ciebie najprawdziwsza zima !!! Ślicznie Ci wyszły te śnieżne igiełki, cuuuudne!!! A przypomnę, że zimy nie lubię więc to mega uznanie :D
    Ściskam i pisz jak najwięcej i jak najczęśćiej :D

    OdpowiedzUsuń