W kwietniu mijają 4 lata. W sumie tyle zakładaliśmy. Wierzę, że to wiążące i że nic się nie przedłuży. Pisać mi się w związku z tym zachciało i mam wrażenie, że może być teraz częściej, intensywniej, sumienniej. Każdy poranek jest obecnie coraz radośniejszy. No a poza tym dzień się wydłuża więc ciemności poranne coraz mniej będą straszne. Martwię się o zaangażowanie w obowiązki pracowe przez najbliższe tygodnie (taaak! liczymy to już w tygodniach) bo skupienie zapowiada się być skoncentrowane na czymś kompletnie innym.
Z tym wszystkim wiąże się też czas podsumowań, obserwowania siebie, zmian, jakie zaszły. A jest ich sporo.
Żyjąc od paru lat w kraju konsumpcjonizmu o głowę większego niż Polsce, zagościły w naszym życiu nowe przyzwyczajenia, zwyczaje, nowe normy, które są już pewnego rodzaju stałością. Jasne, że czasem było to też podyktowane oszczędzaniem na wyznaczony CEL, nie mniej jednak świadome podejmowanie pewnych decyzji bardziej zdominowało otoczenie, w którym mieszkamy i pracujemy. Nie będę pisać o żadnych nowościach ani rewolucjach, jedynie chcę podkreślić to co zaobserwowane w naszym życiu i co zdarzyło się o z jednej strony świadomie z drugiej tak po prostu naturalnie.
Przede wszystkim masa śmieci wyrzucana przed ludzi nas przeraziła. Ilości jedzenia zepsutego, przeterminowanego a czasem zupełnie dobrego ale wywalonego do kosza tylko dlatego, że na jego miejsce pojawiło się nowe nawet nie wiem czy świeższe, bo być może z tego samego transportu. O tym ile jedzenia wyrzuca się każdego dnia wiedziałam od dawna ale gdy człowiek uczestniczy w tym na co dzień, w tak wielu gospodarstwach domowych, to ta świadomość trafia do umysłu ze zwielokrotnioną siłą. Chleb, owoce, warzywa, nabiał... wszystko.
Z dumą mogę powiedzieć, że w naszym niemieckim domu tego typu odpady nie funkcjonują prawie wcale. Kupujemy tyle ile potrzeba. Czerstwy chleb zawsze wykorzystujemy do końca czy na zapiekanki czy to na grzanki do zupy. Z rzadka częstujemy nimi miejscowe kaczki i łabędzie, które i tak są przekarmione a władze miejskie stawiają znaki żeby ich nie dokarmiać ze względu na dużą populację szczurzych rodzin.
Resztki z owoców i warzyw lądują w koszu bo nie mamy kompostu. Wierzę, że firmy odbierające śmieci robią z tymi resztkami to co do nich należy. Zapewne obecność pojemników na bioodpady usprawiedliwia w większości mieszkańców, którzy po prostu kupują zbyt dużo a potem wywalają nie zjedzone produkty do kosza. Ale nie o wyrzucanie mi tu tak naprawdę idzie, ile o świadome kupowanie, w ilościach możliwych do przejedzenia. Ta umiejętność mam wrażenie dopiero raczkuje.
Przestałam też kupować ubrania. Tzn. może nie tak, że totalnie i całkowicie bo byłaby to nieprawda ale jeśli już to królują secondhandy, gdzie od czasu do czasu zaopatruję się i tym samym uzupełniam garderobę. Nauczyłam się jednak odkopywać w szafie zapomniane ubrania, których np. nie nosiłam jakiś czas i potrafię cieszyć się nimi jak nowymi. Te, które nie są noszone i brak mi do nich sympatii oddaję bez żalu (co kiedyś przychodziło mi znacznie trudniej). Inni tez potrafią cieszyć się z nowych-starych ubrań i znajdują dla nich pomysły na urozmaicenie własnej garderoby.
W ogóle mój styl ubierania znacznie się zmienił. Teraz stawiam głównie na wygodę żeby nie powiedzieć tylko na nią. Ma być ciepło i nie krępować mi ruchów. Jasne, że mam lustro i staram się wyglądać przy tym nie tyle atrakcyjnie dla świata, co chcę podobać się sobie no i JEMU. Lans na ulicy totalnie mnie nie pociąga, nowości na półkach sklepowych są mi obce i naprawdę nie zwracam uwagi czy w tym sezonie ma być kratka, kwiatki czy też paski. Jeżdżę na rowerze więc pewne stroje determinuje mój jednoślad i to on jest często tym, który dyktuje o poranku mój strój.
Zaczęłam robić skarpety zimowe, czapki. Uczę się też dziergać inne rzeczy. Każdorazowo cieszy mnie takie małe dzieło wytworzone własnymi rękoma. Ofiarowuję je też jako prezenty. Mam nadzieję, że obdarowani mają choć w połowie tyle frajdy co ja.
Kosmetyki także ograniczyłam do minimum. Obecnie w mojej łazience króluje olej sezamowy, który pełni rolę balsamu do ciała i kremu do twarzy. Świetnie natłuszcza i nawilża skórę na parę dni. Kremy też są ale zwykłe i to sztuk dwie, bez żadnych megakosztownych ulepszaczy. Przestałam się zupełnie malować. Nawet tusz do rzęs jest już obecnie dla mnie pewnego rodzaju gorsetem na twarzy a zmyty odczuwany jest przeze mnie jeszcze następnego dnia. Moje oczy są wtedy przemęczone i łzawią. Poza tym cera stała się z wyglądu młodsza i po prostu lubię patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Jest mi dobrze w swojej skórze jak jeszcze nigdy mi nie było.
Od czasu do czas używam perfum, dezodorantów nie mam wcale. Jest jeden antyperspirant - jak mi się przypomni to jest w użyciu jak nie to świat się nie wali. Nie świadczy to jednak o tym, że zaniedbuję utrzymywanie codziennej higieny. Po prostu teraz wiem, że niekoniecznie trzeba aplikować sobie codziennie dziesiątki warstw chemii żeby móc normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Ile w tym wszystkim czystej propagandy nie trzeba się długo zastanawiać.
Oszczędzanie na Naszą Polanę to jedno ale to nie ono podyktowało tego typu zmiany w moim podejściu do kupowania i otaczania się przedmiotami. Mam wrażenie, że od czasu rozpoczęcia emigracji po prostu dojrzałam, mam więcej czasu dla siebie i dużo myślę o tym jak chcę aby wyglądało moje życie. Dążenie do realizacji planów i marzeń determinuje też nasze postępowanie i pozwala odróżnić bardzo jasno to co ważne od tego co ważne wcale dla nas nie jest i pozwala skupić się w 100% na tym co absolutnie najważniejsze i priorytetowe.
Myślę sobie teraz, że moja niechęć do niemieckiej ziemi ma jednak swoje pozytywne skutki. Że fakt iż nie poświęcaliśmy zbyt wiele czasu na poznawanie terenu, na którym przyszło nam żyć przez ostatnie lata, nie dekoncentrowaliśmy się, nie interesowała nas zbytnio niemiecka sztuka, kino, teatr, czas wolny spędzaliśmy w naszym małym prywatnym polskim getcie, sprawił iż o wiele więcej przyszło nam koncentrować się na własnym wnętrzu i samorozwoju. Tym samorozwojem określam też świadome życie, w którym zawiera się chociażby to świadome kupowanie i ograniczenie otaczania się przedmiotami.
Był czas kiedy naszym marzeniem był zakup pewnego konkretnego auta ulubionej marki. Gdy podróże do Polski naszym małym samochodem stały się dla nas już uciążliwe, dojrzeliśmy do decyzji że kupimy sobie to nasze upatrzone, wymarzone autko. No i owszem fakt posiadania tego samochodu cieszy, jednak myślałam, że realizacja tego marzenia uraduje mnie o wiele bardziej. A tak naprawdę to przecież tylko przedmiot. Teraz szukamy czegoś z napędem na 4 koła. Oglądamy (tzn. ON ogląda) setki ogłoszeń i próbuje mnie zainteresować tym lub owym egzemplarzem ale ja już wiem, że mnie ucieszy po prostu auto jeżdżące, sprawne i w miarę odpowiednie na naszą kieszeń. Nie jaram się już wyglądem i innymi bajerami. I bardzo mnie to cieszy.
Nadal nie umiem jednak pohamować się w zakupie książek choć mam już postanowienie, że gdy tylko przeprowadzimy się do Polski to pierwsze moje kroki pokieruję do biblioteki, gdzie z pewnością skorzystam z ciekawych zbiorów i nie będę musiała zagracać domu (nie tak znów wielkiego) nowymi egzemplarzami. A może pewnego dnia dojrzeję, żeby przeczytanymi książkami podzielić się z ludźmi. Tak naprawdę marzy mi się postawienie w naszej okolicy kilku takich wolnych bibliotek z książkami, które są bardzo popularne tutaj w Niemczech ale także w Anglii, że nie wspominając o Skandynawii. Znajdują się tam książki oraz gazety, które pożyczają mieszkańcy, odnoszą tam także swoje przeczytane lektury i tak oto książka krąży po ludziach i miejmy nadzieję, że trafia do zainteresowanych. Oczywiście można prognozować, że u nas to zaraz rozkradną, rozrzucą, zniszczą. Ja jakoś zawsze wierzę w człowieka. Edukować trzeba. Kropla drąży skałę i mam nadzieję na sukces takiej idei. A może w Polsce funkcjonuje już gdzieś tego typu inicjatywa, wiecie coś w tym temacie?





Dodatkowo Niemcy mają świetny zwyczaj robienia tzw. wystawek. Kiedyś już o tym pisałam. Niepotrzebne przedmioty wystawiają na ulicę ale nie w formie śmieci tylko właśnie przedmiotów, które swobodnie można zabrać jeśli tylko uznamy, że nam się przydadzą. Niemcy dbają o czystość, więc sprzęty są wyczyszczone i zadbane. Często spotkać można np. stary telewizor razem z instrukcją oraz pilotem przyklejonym taśmą. To sygnał, że jest on sprawny.
U nas niestety często sprzęty niszczeją gdzieś w piwnicach i na strychach. Nas już nie cieszą ale nie ma zwyczaju oddawania, dzielenia się. Powstają akcje typu http://wymiennik.org/ ale to nadal niszowe projekty. Mam nadzieję, że z czasem się to rozwinie.
Jak już dojedziemy, rozpakujemy się na dobre i posegregujemy nasze sprzęty to sama chciałabym w okolicy zrobić wystawkę :-) albo coś na wzór garażowej wymiany dóbr. Zobaczymy jak to się sprawdzi.
Od jakiegoś czasu zerkam też na blogi, gdzie promuje się minimalistyczne podejście do życia i jestem podwójnie dumna z siebie i nas, że do pewnych wniosków doszliśmy po prostu sami, nikogo nie naśladując, nie czerpiąc inspiracji z poradników, tylko życie pokierowało nas na taki szlak.