czwartek, 30 kwietnia 2015

dziwnie spokojne rozdygotanie

Opustoszał konkretnie nasz przybytek niemiecki a na liczniku został w zasadzie JEDEN dzień. Praktycznie jest ich o kilka więcej, bowiem ostatnie wydarzenia w naszym życiu sprawiły, że przedłużyliśmy wynajem do 4 maja żeby zwyczajnie ze wszystkim zdążyć.
Patrzę na wiosnę we Frankfurcie i czuję radość, serce uśmiecha się do wiosennych kropel deszczu, do słońca, do aromatycznego bzu, do kwitnących bratków, do zieleniącej się trawy, do ziół, do wiatru. Zerkam na miasto i nie czuję nic. Żadnego żalu, budzącej się tęsknoty, sentyment odwrócił się dawno na pięcie i nie ma tu nic do roboty. NUL, ZERO. Żadnej ulubionej kafejki, sklepiku z pieczywem czy budki z warzywami. Nozdrza nie wyczuwają rodzącej się nostalgii za żadnym z aromatów. Kilka znajomych twarzy, którym mówiło się "dzień dobry", jeden barek w którym spożywaliśmy posiłki, gdy zmęczenie nie pozwalało na konsumpcję w domu. Za oknem piękne platany, których pyłki wywoływały u nas alergię. Za czym tu tęsknić? Za autostradami? Też nie, mimo iż ułatwiają życie i przemieszczanie się na długich dystansach. Jestem pusta. Odjeżdżam z kraju, w którym spędziłam ostatnie 4 lata i nie mam żadnych z nim więzi, nic mnie nie porusza, nic nie sprawia, że gdzieś tam pod sercem coś ściśnie. Jak to możliwe?
Bez emocji, acz lekko poddenerwowana kończę uprzątanie domu, odgruzowałam balkon, On pomalował ściany, pakujemy codziennie kolejne torby i pudła. Sen czasami jeszcze odpływa i nie pozwala oddać się nocnemu relaksowi, bo niczym nocny strażnik, pilnuje czy wszystko załatwione, czy nic niezapomniane, czy wszystko dopięte. Jeszcze tylko parę formalności związanych z wymeldowaniem i zakończeniem umów i można gnać, na wschód, do granicy, do swoich. Do niedoskonałości naszej Ojczyzny ale do własnego lądu, gdzie wszystko może i z lekka absurdalne, gdzie Bareja znalazłby może kolejne inspiracje do filmów naśmiewających się z tego często, niereformowanego kraju, ALE swój kraj to swój kraj, z mową zrozumiałą, z problemami od lat tymi samymi.
Nie wiem czy z niemieckiej ziemi odezwę się jeszcze czy też nie.
Nastroje choć w głębi serca radosne, to jednak przepełnione lekką tremą, więc doprawdy ciężko powiedzieć jak wpłynie to na chęć wywlekania pewnych spraw na światło dzienne.
Ponowne serdeczne dzięki i niskie ukłony dla WSZYSTKICH z drugiej strony ekranu. Dobrze, że byliście i mam nadzieję, że będziecie.
pozdrawiamy
Naszopolanowscy

środa, 8 kwietnia 2015

niekontrolowany czas

Sprzątam, przeglądam i wertuję. Pakowanie trwa. Tak, codziennie po jednym pudle, po dwa. Krok po kroku, systematycznie. Dziś natknęłam się na kartki, jakie otrzymaliśmy przed emigracją od znajomych, z życzeniami powodzenia, szybkiego powrotu do kraju, realizacji planów etc. Jedni obiecują odwiedziny, inni deklarują że poczekają na nas w Polsce, tamci piszą, że kochają, kolejni, że będą tęsknić. Tyle uczuć, tyle serdeczności. Jednak analizując ten czas, te kartki, te listy okazuje się po tych czterech latach, że tak wiele się zmieniło. Niektórzy już nie są razem, inni się rozwiedli, wiele dzieci się urodziło, inne urosły i może nie pamiętają już jak ciotka wygląda. Mój Brat w tym czasie stał się prawie pełnoletni. Moja Ukochana A patrzy na nas z góry i wierzę, że czuwa każdego dnia. Cztery lata to mało i jednocześnie tak dużo czasu.
I o jednym tylko myślę bardzo intensywnie, że marzy mi się (i wiem, że TAM będzie to bardzo realne), żeby z autorami tych ciepłych słów, z tymi co na nas czekali, co kibicowali, co może nie dowierzali, co byli z nami myślami ciepłymi i stęsknionymi... żeby usiąść z nimi, razem i z każdym z osobna, w cieniu jabłoni, na schodach, albo na ławce i zatopić się w tej nowej przestrzeni, delektować się dobrym trunkiem, wdychać powietrze i gadać, śmiać się, opowiadać, słuchać, milczeć... i nie patrzeć na czas, że coś nas goni, że coś trzeba, że gdzieś się nam spieszy, że autobus, że impreza, że ktoś czeka... tylko być i nie kontrolować zachodu a może i wschodu słońca. Marzy mi się.




czwartek, 2 kwietnia 2015

żagiel

Sukienki cebulowe od dawna zbierałam, wczoraj gotowałam, parę godzin moczyłam, a dziś skrobałam i przyznaję, że nie jest to łatwe, ręka boli no i chyba talentu w tym temacie brak. Ale z serca czynione. Naprawdę.
Potem urządziłam sobie na balkonie studio fotograficzne bo słonko zachodzące dało miłe światło. No i zanim się dobrze wczułam w pracę to zawiał wiatr z kartki zrobił żagiel i ... takie jaja.




Wesołych Świąt kochani. Oby Wam porządki i gotowanie nie przysłoniły tej zadumy jaka towarzyszy świętom wielkanocnym. Niech będzie czas na spacer, na rozmowę, na zwyczajne bycie razem albo z samym sobą. Relaksu i odpoczynku od codzienności.

życzą Naszopolanowscy + Niuniol

środa, 1 kwietnia 2015

po co?

To nie jest etap, na którym zadajemy sobie pytanie "po co?" To nie jest także etap, na którym szukamy na nie odpowiedzi. Ale jeśli przy okazji gradobicia, przed którym starałam się zwiać na rowerze, udaje się poznać kolejne argumenty ZA to jest pysznie. Uciec się nie udało. Lico moje schlastane zostało ze stron wszystkich lodowymi kuleczkami. Masaż. Lepsze to niż deszcz. Wolniej wsiąka w ubranie nie przygotowane na takie niespodzianki.
Jadę i napawam się pogodowymi kaprysami. Granica między słońcem i niebem błękitnym rysuje się wyraźnie, ale nade mną już szara otchłań. Wiatr nie pozwala gnać do celu. Nie złoszczę się. Wybucham śmiechem z bezsilności. Lubię to i chcę aby się działo. Jestem na zewnątrz i nie chroni mnie ani dach samochodu ani przestrzeń mieszkania. Moknę i odczuwam każdą komórką świat, naturę, przyrodę i jej siłę. Nie kapie mi rozmazany makijaż bo go nie mam.
Właśnie PO TO jest to wszystko.

No i jeszcze PO TO żeby oglądać szalejące rośliny, które przetrwały przy intensywnych staraniach na balkonie. Jeśli tutaj, na tym małym skrawku miejskiego ogródka są przyzwoite efekty i radość nie do opisania, to co się będzie działo tam, gdzie hobby i przyjemność wzmocnią swoją siłę o to iż zagości w tym codzienność a z czasem będzie to sposób na życie. Że się znudzi? Nie sądzę. Odzywa się we mnie silne dziecko, które swoją pasję chce uprawiać każdego dnia, chce ją chłonąć, odkrywać tajniki i najciemniejsze zakamarki. Chcę nią żyć i nie mieć dość. Czekałam od października. Zbierałam liście, gałązki, kartony i otuliłam na zimne miesiące, Niczym kwoka wysiadująca jajka czekałam cierpliwie co z tego wyniknie. Radość... wszystko przetrwało. Mięta i melisa szaleją, jest szałwia i lawenda, które rok temu urodziły się z ziarenek i teraz mają już drugi roczek, kiełkuje KONWALIA - moja ukochana, którą otrzymałam rok temu w prezencie i czekałam aż jej kwiatki zmienią się w czerwone kulki a potem liście zeschną i dadzą sygnał do spania. Przetrwały też chryzantemy.
Zawsze kojarz mi się z nimi ten oto song.
"Chryzantemy złociste, w kryształowym wazonie, stoją na fortepianie, kojąc smutek i żal." Śpiewał mi to kolega w liceum. Nie było fortepianu ale przetrwały.



Konwalia - będzie woń...


A to nie wiem co to jest.... to mają być jakieś kwiatki. Rok temu były tylko liście.


No i hortensje, hortensje....!!! moja niemiecka miłość. Czemu nadal ich tak mało w Polsce?










No ale psikusa robią mi storczyki bowiem...
Faktem jest, że Niemcy lubują się w storczykach. Moje klientki jednak storczyki, które przekwitają wywalają o zgrozo! do kosza. Nie mają cierpliwości, nie chce im się ich obsługiwać albo po prostu uważają, że kupić nowy jest prościej. A ja je łowię, zbieram i przynoszę do domu i buduję sobie taki przytułek dla orchidei. Mam ich już ponad 10 sztuk. Żadnego nie kupiłam. Jedynie ostatni jest zabrany od mojej mamy, która w domu niestety ma za mało słońca więc dawaj go do przytułku. Czasem są to takie już wymęczone wiechcie, z listkami zwiędłymi (no to ile one bez wody musiały stać, bo wiadomo, że storczyk może, oj może), że szans im nie daje zbyt wiele. Ale one w rewanżu chyba, odwdzięczają się bo piją i piją tę wodę, liście im nabrzmiewają a potem kwitną, kwitną jak oszalałe. Do tej pory kwitły systematycznie te same co zawsze, a te które dochodziły od siebie potrzebowały na to cały rok i oto teraz, gdy ja szykuję się do poważnego przetransportowania ich do nowej Ojczyzny, one postanowiły wydać na świat dzieci. Wszyyystkie. I to akurat teraz kiełkują (kiełkują?) a jak ruszymy to będą pewnie już dość wysokie i w okazałych pąkach a wtedy ich uszkodzenie (zapewne nieuniknione nawet jeśli je dobrze zabezpieczę) złamie moje serce. Kiedyś wspominałam, że miało być storczykowo. No i dziś nieco jest. 










no i sklepowe, żeby kolorowe oko cieszyło